Marzenia się spełniają. Mam prawdziwy dom. Jestem tulona, głaskana, karmiona – właściwie nie schodzę z kolan Blondyny. Rana na brzuszku ładnie się goi i zarasta sierścią. Dobrze, że szwy same się rozpuściły, więc nie muszę po raz drugi oglądać weterynarza. Poznałam już całe mieszkanie – jest maleńkie, dwupokojowe – na dziewiątym piętrze w wieżowcu. Staram się być niekłopotliwa, żeby nie zrazić do siebie gospodarzy. Załatwiam się grzecznie w kuwecie, nie grymaszę – jem, co mi dają, bawię się zabawkami, które mi kupili. Najchętniej jednak leżę na moim posłaniu i wyglądam przez okno na nieprzyjazny wielu stworzeniom świat.